niedziela, 20 grudnia 2015

O tym jak Majia smoka ratowała... - wspomnienie z końca lata

Dziś nie będzie tajwańsko - będzie polsko. I nie będzie bajkowo, no może troszeczkę...

Był sobie smok. Wielki jak smok, i palił jak smok, i latał jak smok, i owce płoszył jak smok (a z braku owiec, to młode wojsko, kury i kapustę też płoszył). I poszedł ten smok na emeryturę... Ale zanim poszedł, złamał kilka serc i poderwał kilka dziewic, w tym jedną (może i gorzego sortu, ale czy to grzech?)- doszczętnie i na wieki...
fot. Marcin Sigmund
I na tej emeryturze niestety - skrzydełka mu nieco podwiędły.

Zatem rzekł smok, prychając dymem i plując iskrami, do damy swego serca, co jako jedyna może mu włazić na plecki - że może tak być, że nie poleci następnym razem i trzeba będzie damine krągłości i kruchości wozić furmanką, tfu, karocą... A dama zasępiła się srodze, nie po damowemu zupełnie drapiąc się w nos i rzucając wyrazy sowicie nieparlamentarne, myślała co by tu wykombinować. Napad na bank odpadał (bo celnie dama strzela wyłącznie sakazmem, zaś wynalazki bardziej skomplikowane niż proca były zbyt trudne w wypożyczeniu - a napad na bank z procą...eeee.... nie!), sprzedaż wdzięków własnych jakoś nie wzbudziła entuzjazmu publiki, która zamiast za portfele łapała się za brzuchy turlając ze śmiechu, nie mówiąc już o utopijnym pomysle wypieku ciasteczek i sprzedaży ich pod kościołem (w dziedzinie pieczenia ciasteczek jestem równie biegła jak w dzierganiu haftem krzyżykowym czy rozmówkach w suahili)... Aż pewnego dnia wpadła dama na pomysł, a raczej pomysł na nią wpadł. I jak już się pozbierała, roztarła czółko obite framugą - zakasała rękawy i zaczęła działać...
fot. Tomasz Qna Chochół
A serio - to mój smoczy samolot czyli Wiedeńczyk dobiwszy wieku sędziwego dla samolotów dotarł też do kresu tak zwanego resursu, czyli ilości godzin jakie może spędzić w powietrzu bez spędzania snu z powiek organom biurokratycznym. Do tego dołączyla koniecznośc wymiany leciwego już płóciennego poszycia skrzydeł, które jeszcze trochę a mogło by się popruć jak nie przymierzając wyświechtane gacie... Cała ta operacja zaplanowana na zimę 2015/16 kosztować miała bagatelka tyle co niezłe auto albo kawalerka w większym mieście - czyli jakieś 100 000 monet złotych polskich, więc opiekująca się Wiedeńczykiem Fundacja wiedziała, że stanąć na rzęsach musimy, a pieniądze trzeba zdobyć i basta. Całe wakacje ekipa fundacyjna ciężko pracowała, ciułając grosiwo - piloci wynieśli do nieba setki spadochroniarzy i wywalali ich wedle życzenia w chmury, na ziemi zaś tysiące dzieciaków z rodzicami zostały zaproszone do smoczego brzucha i zachęcone do zakupu symbolicznej cegiełki, sponsorzy byli molestowani z każdej strony - ale ciągle, ciągle do tej stówy brakowało...
fot. Tomasz Spaczek 
fot. archiwum Fundacji Wiedeńczyk An-2
fot. Jerzy Nieroda
fot. Tomasz Spaczek
Aż pewnego poniedziałku, gdy przebrała się miarka złych zdarzeń, rozsmarkałam się na dobre. I zabeczana w iment zadzwoniłam do kolegi, żeby się pożalić. Kolega z bezmiaru chlipnięć wyłowił komunikat o złamanych paznokciach, problemach osobistych, notorycznym braku funduszy i zakalcu w cieście i tak dalej, po czym rzekł:
- Pocieszać cię nie będę bo to nie ma sensu i będziesz mi tak na roamingu szlochać nastpne pół godziny. Ale pomysł mam... Gdyby się zdarzyło tak, że pewna anonimowa firma z Dubaju wspomoże waszą Fundację pewną kwotą, to co byś zrobiła?
- Jeeeej, no nie wiem, harem im załatwię - wydusiłam spomiędzy łez tryskających jak gejzery.
- Ooo, i to jest dobra myśl - skwitował kolega.

Jak powiedział, tak zrobiłam. W ciągu tygodnia namówiłam kilka dziewczyn, które odmówić mi nie śmiały, zwołałam zaprzyjaźnionych fotografów, znalazłam wizażystkę chętną nas wypacykować i fryzjerkę co jej kręcenie loków pośród kręcących się śmigieł nie przeszkadzało, zaordynowałam wypucowanie Smoka do połysku, zamówiłam pogodę i wszyscy razem ruszyliśmy na Pobiednik.

Oj, działo się, działo... 
Zresztą, co wam będę opowiadać, popatrzcie sami.
fot. Marcin Sigmund
fot. Marcin Sigmund
fot. Marcin Sigmund
fot. Marcin Sigmund
Potem, już zdalnie - dopinałam z Fundacją wydanie kalendarza... Nie byłam cale szczęście sama i zdana na własne siły, bo takich zakręconych człowieczków jak ja w tej ekipie jest więcej i każdy z nas zna się na czymś innym. W końcu obrobione zdjęcia poleciały do drukarni, i wróciły - jako kalendarz formatu A3, z dwunastoma miesiącami pod patronatem uśmiechniętych dziewczyn, które wszystkie zakochane są w lataniu (a każda lata na czym innym).

Jeżeli spodobał się wam pomysł na uratowanie skrzydeł, i podoba się wam kalendarz - zamawiajcie śmiało. A kto wie, może w przyszłym roku kogoś z was będę oprowadzała po Wiedeńczyku?
Jeżeli nie dopinają się wam fundusze a budżet skrzeczy - możecie nam pomóc udostępniając ten post na swoim FB

Teraz jeszcze podziękowania dla osób zasłużonych, bez których ten pomysł nie udałby się:
- Księciu Arabskiemu z anonimowej firmy z Dubaju - za pomysł i środki na jego realizację
- modelkom: Agnieszce, Karolinie, Monice i Sabinie, które zgodziły się ubrać kombinezon albo sukienkę, a potem wyginać przy skrzydłach, śmigle i ogonie
- fotografom: Tadeuszowi Brodalce, Tomkowi Qnie Chochołowi i Marcinowi Sigmundowi którzy niezmordowanie pstrykali uzywając wszyskich umiejętności i możliwości technologicznych swoich aparatów
- makijażystce Klaudii Coner za pudrowanie wyskakujących ze spadochronem modelek i piękne makijaże dzięki którym byłyśmy jeszcze piękniejsze
- fryzjerce Annie Adamczuk z The Messy Head Hospital w Krakowie za fryzury które nie rozwaliły się nawet w obliczu startów i lądowań
- pilotom z Fundacji Wiedeńczyk An-2, którzy zgodzili się oddać smoka w nasze ręce na potrzeby sesji zdjęciowej
- członkom i sympatykom Fundacji, którzy pomagali mi na każdym etapie powstawania kalendarza, a zwłaszcza robili wszystko to czego sama nie potrafię
- Aeroklubowi Krakowskiemu za użyczenie pasa starowego do dziurawienia szpilkami
- Tomkowi i Kamilowi za cierpliwe zabezpieczanie logistyki, operowanie blendami i asystę na planie

oraz wszytskim, którzy ten pomysł wsparli kupując nasz kalendarz czy udostępniając informację o nim.

Dziękuję w imieniu Fundacji Wiedeńczyk An-2 i własnym

Zdjęcia - z archiwum Fundacji Wiedeńczyk, Jurka Nierody, Tomka Spaczka oraz mojego.

wtorek, 1 grudnia 2015

Przechrzcinowa propozycja nie do odrzucenia - o chińskich imionach raz jeszcze

O poranku bladym świtem przydreptał do mnie Młodociany ze śniadankiem i kawunią i obserwując jak wciągam tosta przybrał ten wyraz twarzy, który niechybnie oznaczał iż mysli nad czymś intensywnie i chciałby powiedzieć coś, ale śmiałości mu brak.

Zatem chrupiąc spadającą z chlebka kapustę udającą sałatę, przybrałam ten wyraz twarzy i mowę ciała oznaczającą że słucham pilnie i nie będę krzyczeć, przerywać czy kwestionować wygłoszonych wiekopomnych tez.

Zatem Młodociany spoglądając na mnie intensywnie siorbiącą kawę z mlecznym proszkiem przybrał ten wyraz twarzy, który oznacza wygłoszenie czegoś epokowo ważnego i dotyczącego mnie osobiście.

Zamieniłam się w słuch, i przeszliśmy na komunikaty werbalne.
- Księżniczko moja droga, do kiedy masz kontrakt na mieszkanie? Do Chińskiego Nowego Roku, prawda?
Wciąż przeżuwając, przytaknęłam, bo choć mieszkanie u Cioteczki Zhang, z wielkim tarasem i widokiem na Wendzarniowe tyły jest komfortowe, to może Młodociany znalazł mi jakiś lepszy lokal, na przykład taki, gdzie będę miała basen i maszynę do prasowania śmieci co ograniczy mi konieczność nasłuchiwania śmieciarkowych walczyków i ganiania z wielką torbą do ulicy.

 Zatem Młodociany kontynuował:
- Bo wiesz, rozmawiałem z mamą i moja mama chce zmienić mieszkanie od nowego roku bo to dobry czas na zmiany.
- Yhyyyyyy - wydusiłam z rurką w dziobie, usiłując bezslurpowo wyssać ostatnie krople pseudokawowego napoju.
- No i tak się zastanawialiśmy, bo w sumie to moglibyśmy wynająć cały dom a nie mieszkanie i ty byś u nas miała swoje pięterko, i by było fajne, bo bym nie musiał naginać przez pół miasta żeby skontrolować czy odżywiasz się prawidłowo i nie zapominasz o śniadaniu, i mogłabyś poznawać Tajwan bezpośrednio bo zawsze byś mogła pytać o wszytsko moich rodziców i brata zamiast dzwonić do mnie z dziwnymi pytaniami, żebym ja się pytał...  I twój chiński byłby eee.. no, jeszcze lepszy! 
Zamarłam z głupią miną, i rurką w dziobie. Tymczasem Młodociany wprawiwszy raz w ruch aparat mowy nie miał zamiaru przerywać sobie przemowy z powodu tak błahego jak fakt, że szczęka opadła mi do tego stopnia że rurka mu zaraz wykłuje mózgowie.
- No i ponieważ ty co jakiś czas zmieniasz sobie imię, to pomyślałem że po nowym roku możesz zrobić to jeszcze raz, bo w sumie ciebie to nic nie kosztuje (moje chińskie imię nie figuruje w żadnych państwowych a wyłącznie uczelnianych rejestrach, więc zmieniam je bez konieczności wymiany dokumentów - dyplomy i przebieg studiów rejestrowane są nieodmiennie moją właściwą tożsamością, czyli dwojgiem imion i skomplikowanym w wymowie nazwiskiem), i na przykład nazywać się tak jakoś jak my... Nazwiska nie musisz zmieniać, bo i tak mamy je różne...

Faktycznie - w rodzinie Młodocianego z uwagi na rozmaite niuanse kultu przodków itp Młodociany ma nazwisko po mamie, a jego starszy brat - po tacie, co jest rozwiązaniem nietypowym jak cała gangstersko-buddyjska familia Młodocianego. Więc moje chińskie pseudonazwisko (patrz wyżej) jakoś by nikomu nie wadziło.
- Bo wiesz, mojego brata i moje imiona są niezłe, nawet jak na chińskie warunki, Takie inne, mocne i w ogóle. Bo imię mojemu bratu wybrał bardzo znany świątynny wróżbita dao, po przeanalizowaniu horoskopu, i w ogóle, więc możesz się do nas doczepić i korzystać z naszej karmy i siły rodzinnych przodków, na pewno nie będą mieli nic przeciwko...

Brat Młodocianego ma faktycznie niezwykłe imię -品璋 Pǐn zhāng, gdzie te kuleczki 品 oznaczają coś najlepszego, doskonałej jakości a 璋 to nefryt/jadeit, tylko w bardzo tradycyjnym ujęciu, jadeitowego świątynnego obiektu kultu. Imię z tą cząstką ma oznaczać, że jego nosiciel wiele osiągnie, pokona wszelkie trudności i będzie bogatym i wpływowym człowiekiem. Dobre imię dla pierworodnego, choć nieco trącące myszką - coś jak Krzesimir czy Gniewomir, albo Mirosław.
Młodociany, choć mało kto używa tego imienia, bo wszyscy mówią do niego Max, po chińsku nazywa się 品毅Pǐn yì , gdzie kuleczki to znów coś super jakości, a 毅 pochodzi od 毅力 i oznacza wytrwałość. Co zresztą złośliwie zmieniam w wygodnych dla mnie sytuacjach - oznajmiając że ma na imię Uparciuch i jego znakiem zodiaku nie powinna być Małpa - a Osioł.
Wracając do naszego dialogu, który trwał:
- ... I tak sobie pomyślałem, że twoje imię Majia瑪嘉 to takie jest nooo, inne, i wiesz, nie chińskie i wszytskim się myli z aborygeńską wioską Majia瑪家 więc tak sobie pomyślałem, że w sumie to można by  trochę znormalizować twoje imię... Wiesz, twoje嘉 to dobra cząstka, jest w wielu chińskich imionach bo oznacza coś dobrego, nagrodę. Fakt że główne to dla chłopców imiona, ale przemilczmy ten fakt. W każdym razie tak sobie pomyślałem, że jak już byś się do nas wprowadziła, to zmienimy ci imię, co? Będziesz się nazywać 品嘉! fajnie to wymyśliłem, prawda?

Zaiste. Imię Pindzia jest spełnieniem marzeń każdej Polki, przebywającej na Tajwanie...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...