wtorek, 4 sierpnia 2015

Pieskie letnie tajwańskie życie...

Już kiedyś pokazywałam wam tajwańskiego husky w wersji letniej. I kota prawie perskiego, śnieżnobiałego, na skwar kanikuły do skóry gołej opitolonego.

Mnie już przestały zadziwiać takie przypadki, ale...
Pewnego dnia zaczęły pojawiać się one nie pojedynczo w stosownych odstępach czasu pozwalających przetrzeć patrzałki i pokiwać głową w zadumie - ech, kumie, co te Tajwańce nie wymyślą znów. O nie. Zwierzyna przystrzyżona "na fantę" (starsi będą pamiętali tą reklamę), albo inną fantazję trzęsących się rąk podekscytowanego balwierza zaczęła mnie wręcz prześladować. Więc tarłam oczęta aż mi się fotochrom z okularów zdrapał, i głową kręciłam że mi w karku krąg atlas strzykał głośniej niż zepsuty wydech sąsiedzkiego skutera, i podszczypywałam się w rozmaite miejsca na ciele, płosząc cellulit - dotąd spokojnie rozkwitający na tajwańskiej diecie.
Już bałam się że pan od odpędzania karaluchów do mieszanki trujących dymów i wyziewów dezynsekcyjnych dodał czegoś zdecydowanie nielegalnego, a parada farbowanch sznaucerów i obsmyczonych cziłała to preludium do finałowej bitwy jaką stoczę z na przykład różowym puchatym smokiem czającym się w kuchni (której, notabene, nie mam). Ale tajemnica osobliwie wyglądających kosmitów, którzy kiedyś pewnie byli psami - wyjaśniła się prozaicznie.
Po prostu - niedaleko mego domostwa otwarto salon strzyżenia, pielęgnacji i upiększania zwierząt domowych. A że ceny zaproponowano promocyjne (póki się personel nie nauczy jak tą brzytwą i nożycami operować żeby nikomu nie zrobić krzywdy), to i lud wraz z pupilami walił drzwiami i oknami - z połowy dzielnicy minimum.

A ja- wraz z ludem. Bo wspomniany salon znajdował się 2 metry od przystanku, więc czekając na autobus oglądałam z bliska, bliższa i baaaardzo najbliższa (oczywiście zaprzyjaźniłam się z obsługą...) rozmaite biedne i biedniejsze ofiary losu, przywiedzione na rzeź i masakrę nożyczkową. W dodatku jedną z recepcjonistek w owym przybytku jest moja  koleżanka Vera, więc wiadomo. Korzystałam ile wlezie:) i zdjęć cykalam tabuny.

Zatem, co my tu mamy...
Dla rozgrzewki - pudle. A raczej jeden, ale za to strzyżony i  podgalany co drugi dzień.

No dobra, pudle są nudne. W dodatku takie upokorzone pomponami na różnych częsciach ciała osobniki zdarzają się i w Polsce, bo to ponoć jedno z obowiązkowych strzyżeń na wystawy psów rasowych. Dajmy więc spokój pudlom.

No to może... sznaucerek? Który oryginalnie - postanowił (tzn. właściciel postanowił) zostać osłem. Albo kucykiem, bo córka właściciela sznaucera zażyczyła sobie kucyka i tańszą opcją było zrobienie wierzchowca domowym sposobem, niż zakup prawdziwego pony.

A jak się kucyko-szczekacz znudzi, to zawsze mu można jeszcze jakiś szlaczek dorzucić, albo zmienić wizualizację odrobiną koloru.

Albo... Hmm... Corgi.
Ostrzyżony oryginalnie, bo do połowy, i w "rękawiczkach", jak na prawdziwego psa z królewskiego dworu przystało.

I shiba inu, niemal trak popularny jak pudle i yorki. W awangardowym strzyżeniu pokazującym buntowniczy charakter własciciela i totalny brak zrozumienia dla idei trójwarstwowego futra chroniącego przed mrozem. No bo wszak na Tajwanie mrozu brak, to co tu do rozumienia? A irokez jest zawsze cool.


Długowłosego jamnika też nie ominie rach-ciach-ciach.

Ani długowłosego z założenia shi-tzu.

Ani długowłosego chihuahua, cziłały znaczy. 

Młodociany srodze się dziwował - czemu ja tak uparcie pstrykam focie, czemu robię oczyska wielkie i zielone jak piłeczki do tenisa, czemu kręcę głową i ciamkam z niesmakiem, czemu fukam i stukam się w czółko, czemu z ust mych korali perliste padają inwektywy rojące się od słów poważnie obraźliwych... Objawioną mu prawdę, gęsto przetykaną informacjami merytorycznymi (psy pocą się tylko łapkami, futro izoluje, długowłose rasy to raczej nie w tropiki) oraz emocjonalnymi wtrętami (półgłów nieziemski, bo półgłówek to za pieszczotliwie, ło matulu jakżeż można tak najlepszego przyjaciela znieważyć, ciekawe czy właściciele tych psów to masochiści czy sadyści, czy tylko wyjątkowe ofiary kurzej ślepoty???) skwitował krótko i całkiem sensownie:
- Ale przecież wszystkie psy LUBIĄ być strzyżone na lato!!!
No cóż.
Miny milusińskich mówią same za siebie.
Albo może to różnica kulturowa? I tutejsze psy zamiast merdać ogonem i uśmiechać się szeroko w ramach okazywania radości i wdzięczności wyglądają tak:
Radość na czterech łapach, od czubka nosa po ogon, prawda?

A wy... Wybralibyście się ze swoim pupilem do tajwańskiego "miszcza nożyczków"?

Na koniec zagadka.
Oto piesek, dzięki któremu sławna "fryzura na grzybka" nabiera nowej wymowy. Kto zgadnie, co to za rasa, której przedstawicielka poszła pod kreatywne dłonie i golarkę, i salon opusciła jako dorodna pieczarka?

Będzie nagroda, jakiś gadżecik psio-tajwański :D


Na odpowiedzi w komentarzach czekam do niedzieli 9.08. Do tego czasu nie będę publikowała komentarzy zawierających sugestie i hipotezy odnośnie tożsamości biednej pieczarki. Zatem jeżeli chcesz jeszcze dodać refleksję nad bramkarzem upokorzeń czyhających na biedne tajwańskie psinki - zrób to w osobnym komentarzu :)

6 komentarzy:

  1. Bichon, najbardziej mi pasi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jestem pewna czy mój pierwszy komentarz dotarł więc napiszę jeszcze raz - Bichon.
    B.t.w. Tajwańczycy mają mistrza w uprzedmiotowianiu.

    pozdrawiam, Kasia

    OdpowiedzUsuń
  3. Strzelam, że pieczarka to bolończyk. Gdybym miała więcej opcji, to wahałabym się też czy to nie przypadkiem coton de tuléar. : p

    OdpowiedzUsuń
  4. Obstawiałabym, że to bichon frise albo bolończyk... ale raczej bichon. A co do pozostałych psiaków- mina tego shi-tzu mówi wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem dlaczego, ale pisałam dwa posty (bo nie byłam pewna czy i żaden się nie opublikował :( Używałam konta google, a strzelałam, że piesek to West Highland White Terrier.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt żadnego Highlanda nie znalazłam w komentarzach :(

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...