poniedziałek, 28 lipca 2014

Języka chińskiego trudne przypadki - takie sytuacje

Chiński ma tony, i jest językiem miauczącym. Co każde polskie dziecko wie, a jak nie wie to się dowie próbując uczyć się chińskiego. Mandaryński ma tych tonów 4 (i piąty - neutralny), kantoński 10, tajwański z 8 - i stanowią one spory problem.
Na tyle spory, że niestety, czasem (często) przeszkadzają w zrozumieniu.
Bo turysta z zachodu chce być miły i pyta o cenę półmiska pierogów (Yī wǎn shuǐjiǎo 一碗水餃), kelnerka słyszy "ile za noc spania?"(Yī wǎn shuìjiào 一晚睡覺) - i wali go na odlew, az się porcelana ze szczęki sypie a krew sika po suficie...
Albo pewna turystka z Polski, niesiona falą swej świeżo nabytej umiejętności mówienia po chińsku, gawędząc z personelem ZOO, wzbudziła niezłą konsternację. Turystka chciała zobaczyć pandę (熊貓 xióngmāo), ale się jej troszkę tony szmyrgły na odwyrtkę - i z pandy zrobiło się inne xiongmao, a mianowicie 胸毛 xiōngmáo. I tym oto magicznym sposobem turystka poprosiła o pokazanie... włosów na klacie :D

Przyswoiłam tony i zaakceptowałam smutny fakt, że niestety jeszcze długo będę musiała machać ręką, nogą lub burzą loków - aby losowo wybrany Tajwańczyk zauważył w którym tonie mówię. No cóż, ważne że się rozumiemy :D, fryzurę i tak mam zazwyczaj w nieładzie. Ci Tajwańczycy którzy ze mną przebywają dłużej, są bardziej osłuchani i łapią sens bez rękoczynów - ale wybitnie ich bawi jak macham łapkami, więc macham z przyzwyczajenia.

Potem do tonów doszła inwersja. Czyli przekręcanie szyku, albo w wypadku chińskiego i moim - zamiana miejscami sylab. Po polsku możemy powiedzieć np "nocna lampka" i "lampka nocna" i będzie to oznaczało to samo. "Wersja robocza" i "robocza wersja". Po chińsku, rzecz jasna nie może być tak lekko.
Standardem są wyrazy "lustrzane". O rzecz jasna totalnie różnym lub bardzo zbliżonym znaczeniu, za to składające się z takich samych znaków.
I zaczynają się schody, bo czasem coś mi się w mózgu zafiksuje - i jak nie jestem w stanie ogarnąć kierunku prawo-lewo, tak samo mylą mi się niektóre z tych wyrazów. Zwłaszcza kiedy nauczycielka dla naszego dobra wprowadzi je jednoczesnie podczas lekcji...
Standardem jest, że proszę o deser słodzony pszczołą 蜜蜂 mìfēng, a nie miodem 蜂蜜 fēngmì- bo akurat tych dwóch poprawnie nie umiem zapamiętać od roku. To znaczy, pamiętam, a i tak poproszę naleśniki z pszczołą... yyy... miodkiem.
Jeszcze śmieszniej było, gdy wybrałam się z kolegą na spontaniczne zakupy i równie spontanicznie postanowiłam nabyć kilo herbaty dobrze podsuszonej. Wybrawszy co trzeba - poprosiłam kolegę, aby za mnie zapłacił, bo nie mam portfela. Kolega usłyszawszy co wydukałam po chińsku - zastygł, oczy mu zogromniały, czoło się spociło, po czym pokiwał głową, odsapnął i zapłacił. Łudziłam się rzecz jasna że to entuzjastyczna reakcja na mnie i mój chiński, że to z powodu powalenia na kolana przez wspaniałą płynność i nienaganną dykcję mej wypowiedzi... 

Dopiero w samochodzie przełknął ślinę, zebrał się w sobie i rzekł:
- Magdaleno Dwojga Imion, widzę, że popełniasz postępy w chińskim...
- O tak, ale to trudny język i ciągle mi się mylą słowa, więc cieszę się że mnie rozumiesz i mogę z tobą mówić po chińsku żeby ćwiczyć więcej...
- Oj, tak powinnaś dużo ćwiczyć. W..w..wiesz, w ogóle chiński ma dużo synonimów i możesz używać też takiego  na przykład "sakiewka" 錢包Qiánbāo.
- O, tego nie znałam, w szkole nas uczyli tylko o woreczku ze skóry 皮包píbāo, czy 包皮 bāopí, jakoś tak, bo to z dziesiejszej lekcji...
- No właśnie 皮包píbāo, my używamy częściej 皮包píbāo. Ale wiesz, no, jest pewien problem, wiesz... No bo woreczków ze skóry jest więcej i w ogóle... No wiesz, yyyy. To nie bez znaczenia, musisz o tym pamiętać, yyyy...
- No dobra, co też powiedziałam w tym sklepie, że cię aż tak zatkało?
- A nie, nic, nic...
- Bo zapytam nauczycielki w szkole! I powiem, że to ty nie wkręciłeś w jakąś głupią sytuację, a pamiętaj, że nauczycielka przyjaźni się z twoją kuzynką...
- No bo wiesz...  No bo ten skórzany woreczek, to może być portfel, ale też nie koniecznie bo to 包皮 bāopí ... No wiesz, każdy facet to ma, taki kawałek skórki, tylko muzułmanie nie mają, i ty właśnie powiedziałaś w sklepie, że...
- No ładnie.... Ale zgodnie z prawdą... Że nie mam NAPLETKA...

Taaaak.
CDN w następnym wpisie...

środa, 23 lipca 2014

Tajwan w polskich wiadomościach - katastrofa lotu TransAsia GE 222 w Magong/ Penghu

Opublikowałam poprzedni tekst i już chciałam wyłączać komputer, kiedy przez ekran przeleciał czerwony pasek "Katastrofa samolotu na Tajwanie". Pierwsza myśl - pewnie znów ktoś sobie pomylił Tajlandię z Tajwaniem. Druga - no tak, wyjechałam to się zaczęło - tajfuny, katastrofy i w ogóle.
Jednak nie, chodziło o Tajwan.
Rozbił się samolotATR-72 lecący z Kaohsiung w wakacyjny zakątek Tajwanu, czyli wyspy Penghu/Peskadory. Z uwagi na to, że jest to krótka trasa, niezbyt obłożona, zaś lotnisko w Penghu nie zalicza się do gigantów - nie obsługują jej Jumbojety, tylko takie małe popierdółki ze śmigłami, w których zawsze coś się telepie i trzęsie mocno turbulentnie z uwagi na uwarunkowania meteo dookoła Tajwanu. Tak, leciałam - przy pięknej słonecznej pogodzie  i miotało nami jak żydem po pustym sklepie.

Samolot wystartował ze znacznym opóźnieniem z Kaohsiung - z uwagi na intensywne opady pozostałe po przejściu tajfunu Matmo, który był na tyle silny, że cały Tajwan został objęty przymusowym wolnym od szkoły i pracy. Od czasu wypadku tajwańskiej linii lotniczej China Airlines w Hongkongu w 1999r, kiedy to pilot ścigając się z nadchodzącym tajfunem Sam lądował w podobnych warunkach (tylko ciut większą i mocniejsza maszyną) i kolokwialnie mówiąc, rasowo zaliczył widowiskową glebę - od tego czasu latanie przed i w trakcie tajfunów jest surowo wzbronione. Tutaj filmik z tamtego wypadku:


Samolot TransAsia uzyskał zezwolenie na start i lądowanie, jako że warunki atmosferyczne mieściły się w normie - widoczność 1600m, podstawa chmur 600m (jak powiedział chcący zachować anonimowość urzędnik z tajwańskiego odpowiednika Urzędu Lotnictwa Cywilnego). Zatem wyruszył, i po godzinie zameldował się nad lotniskiem w Magong - gotowy do lądowania. W międzyczasie pogoda popsuła się i sztorm tropikalny przeszedł ponoć w burzę - co uniemozliwiło kontunuowanie manewru, więc kontroler lotu nakazał "pull up", i próbę ponownego wycelowania w ścieżkę. Niestety, przy tej próbie urwał się kontakt radiowy z pilotami - albowiem samolot uderzył w pobliskie zabudowania, na szczęście puste - bo momentalnie wszytsko stanęło w płomieniach.


Nie wiadomo dokładnie ile osób zginęło, dane w zależności od stacji wahają się od 47 do 54. Wiadomo, że na miejscu pracuje straż pożarna, wojsko i policja - ściągnięte z całej okolicy. 


Wygląda to mniej-więcej tak:

Znaleziono już czarne skrzynki, wrak jest zabezpieczony i zapewne niebawem poznamy wyjaśnienie - najprowdopodobniej bezpośrednią przyczyną będzie błąd pilota i ekstremalne warunki pogodowe.

Piknik! Piknik! Piknik! - Już pora na X Małopolski Piknik Lotniczy

Końcem czerwca 2014 plakaty rozlepione po całym Krakowie (i pewnie nie tylko) zapowiadały jubileuszowy, X Małopolski Piknik Lotniczy. Zatem, jak mogłoby mnie zabraknąć?

Organizowana przez krakowskie Muzeum Lotnictwa Polskiego coroczna, dwudniowa impreza ściąga tłumy nie tylko sympatyków lotnictwa, ale i osób chcących spędzić weekend na czymś ciekawszym niż rajd ze szmatą do podłogi. Przez 10 lat „piknik” wrósł nieodwołalnie i nieodwracalnie w kalendarz wydarzeń krakowskich.
Jako że miał być to jubileusz – nastawiałam się na „bógwico”, po odrzuceniu koncepcji równie fantastycznych co niemożliwych do zrealizowania (przelot F-16 z żalem zaliczyłam do tej kategorii) wciąż plotki i przecieki wyglądały obiecująco. Nie czarujmy się – choć to spora impreza, to jednakowoż jest piknikiem familijnym a nie pokazem dla decydentów od przetargów, a w dodatku odbywa się w centrum miasta, pomiędzy zabudowaniami, więc „palniki” nie wyrobiwszy na zakręcie mogłyby wpaść do akademika na szybkie piwko. A moherowe berety na zagłuszenie niedzielnego spotkania z ojcem Tranzystoreuszem mogłyby strącić chluby polskiej armii za pomocą ciężkich modlitewników i miotanych różańców.
Meteo było łaskawo-niełaskawe, słoneczko z fotogenicznymi chmurkami, trochę wietrzyku i radosna perspektywa nadciągającego frontu burzowego. Za to ku wielkiej uldze wszystkich, stanowisko „prasowe” dla fotografów akredytowanych przeniesiono spod spotterskiej czereśni na tradycyjną już pozycję „na górce”, niestety nie wykoszonej – za to pełnej jakiegoś robactwa gryzącego niemiłosiernie w tyłek i stopki. No ale kto by się przejmował, podziwiając wartko toczącą się akcję?
Zwyczajowo już przed godziną „O” w powietrzy fruwały paralotnie i motolotnie, zaś właściwe pokazy otwarły skoki spadochronowe w wykonaniu WKS „Wawel”, a potem całość potoczyła się sprawnie według sprawdzonego przez dekadę scenariusza i ze sprawdzonymi przez dekadę wykonawcami. 
Tą motolotnią latałam kiedyś nad Krakowem :D - pilotuje Jarek
Komentował – również niezrównany i niezastąpiony od lat 10 Jan Hoffman, jednakże na górkę spotterską dolatywały tylko strzępy dygresji i anegdotek. Było miejsce i dla szybowca, i dla „Żelaznych” (w tym roku tylko pojedynczo, gapiła się luda kupa jak to latał Wojek Krupa na Extrze 330)



oraz dla człowieka, który ma z Bogiem jakiś niepojęty kontrakt – Jurgisa Kairysa wraz z Rumunami udającymi Litwinów – czyli „Aerobatics Yakkers”,






latający eksponat Jak-18 w niezwykle fotogenicznych low-passach, niestety - nie uchwyconych z uwagi na wredną cysternę złośliwie zajmującą pierwszy plan w jakimkolwiek ujęciu  lotu robionym z dozwolonych miejsc :(
Artur Kielak po spokojnym i równym pokazie indywidualnym zwerbowany do eskorty Spita, Robert Kowalik wyczyniający cuda swoją Xtrą, 
oraz policyjna Kania, prezentująca swoje mozliwości zarówno bojowe jak i w sypaniu świeżo skoszonym trawnikiem w publiczność oraz produkty spożywcze personelu



najmniejszy samolot świata, ochrzczony ksywką roboczą "Bugatti" - czyli amatorski, maleńki Hummelbird, sławny z tego że jest konstrukcją składaną w garażu (to oczywiście spore uproszczenie) i tak właściwie to jest rozmiaru bardziej zamaszystej konstrukcji modelarskiej (ok 140 kilo wagi, rozpiętość skrzydeł 5.5m, odległość posladków pilota od poziomu trawnika -45cm), ale niewątpliwie choć wygląda na zabaweczkę - w powietrzu daje radę


oraz szacowny acz dziarski emeryt – czyli Wiedeńczyk, kręcący taniec smoka pełen zwrotów, nawrotów i przechyłów prezentujących jedyne w swoim rodzaju malowanie.


Najmocniej wyczekiwanym debiutem piknikowym był Supermarine Spitfire LF Mk XVIE, sprowadzony do Polski dzięki upartym staraniom Jana Mainki. Dla tych którzy nie wiedzą - jest to samolot -legenda II Wojny Światowej, mechaniczny bohater Bitwy o Anglię i rumak bojowy między innymi polskiego Dywizjonu 303.

Niestety, czy to z uwagi na przepisy czy z własnej ostrożności, pilot latał wysoko i daleko a więc mało spektakularnie dla rozpuszczonych oczu widowni przyzwyczajonej do akrobacji tuż przed nosem – ale i tak przelot w duecie z XA41 można uznać za bardziej niż udany.

Do udziału zaproszono także wojsko, i oprócz Mi-8 wyrzucającego skoczków i efektownie szarżującego zza pobliskich bloków na niepomiernie irytująco ustawione cysterny z paliwem, 



w program wpisano także CASĘ i (juppi!) Biało-CZerwone Iskry, które pojawiły się dotąd w Krakowie dwukrotnie. Tm razem zamiast przelotu spalającego nadwyżkę paliwa po zawodach grupa zaprezentowała dłuższy program, loty w szyku oraz rozejście – co biorąc pod uwagę zaostrzone przepisy ULC i warunki pogodowo-terenowe można uznać za satysfakcjonujący kompromis oczekiwań i możliwości. 


Za to Casa nie zachwyciła, ot – wykonała prosty i dosyć wysoki przelot. Cóż, nie jest to Spartan (czyli "taka lepsza Casa z mocniejszym silnikiem", żeby wywijać beczki, pętle i inne wygibasy, ale gdyby nie komentarz Jana Hoffmana można by ją wręcz pomylić z lądującymi na Balicach rejsówkami.
Tutaj - wspomniany Spartan, czyli samolot transportowy - podczas pokazu w Radomiu. Szczególnie interesujący fragment - po 3:15.

Pogoda nieco popsuła szyki organizatorom, i część maszyn nie dostała zezwolenia na start, z uwagi na zmienny wiatr i ogólne warunki pogodowe nie dotarł Focke-Wulf 44, były też drobne problemy ze startami i lądowaniem maszyn, a nawet krótka przerwa techniczna z uwagi na to że akurat zaczeło lać. Piloci z dalszych okolic zebrali się szybko, bez zwyczajowego gremialnego pożegnania z publicznością po 17-ej. Za to dzięki słońcu dopisały „piekne panie” poubierane w stroje piknikowo-stosowne. Sobotni poranek do wieczora należał do pani trzymającej z policją, odzianej w sandałki-rzymianki oraz kieckę tak krótką i obcisłą, że chyba żaden facet z publiczności nie przegapił tego widoku, gdy kręciła się wte i wewte w obstawie mundurowych. Niedzielę zdominowały zaś wesołe kobitki w ciuchach z serii „remove before flight”- i też było wesoło.

Reasumując - cały X Piknik Lotniczy może i nie powalił na kolana swą jubileuszowością, ale też nie ma się specjalnie do czego przyczepić. Zaprezentowano sprawdzony program, dobrych wykonawców, sporo atrakcji naziemnych - typu grupy rekonstrukcyjne, wystawy stacjonarne plus kramy z balonami, grochówką, militariami, mydłem i powidłem, dmuchane zamki i inne gadżety. Pogoda była całkiem fotogeniczna, organizacja wystepów - nie zawiodła, poza tą cysterną, którą chyba cała górka chciała posłać w kosmos, wykonawcy stanęli na poziomie... Innymi słowy, zapraszamy za rok.


czwartek, 10 lipca 2014

Informacja kulturalnia - Tajwan w Polsce

Dostałam dziś taką wiadomość, więc wklejam i zapraszam tych, którzy akurat są w Polsce i chcieliby posłuchać muzyki inspirowanej Tajwanem

a propos Tajwanu!!
16 lipca 2014 o godz. 17.00
Zapraszamy na Plenerowo Piknikowe Spotkanie Dwóch Kultur
w Parku Pałacu Wiechlice
- wstęp wolny -
Zespół A Moving Sound (odbywający tournee po Europie)
przeniesie nas do świata muzyki, kultury i tradycji Tajwanu
Podczas spotkania zaprezentują się również sekcje muzyczne i wokalne Szprotawskiego Domy Kultury.
Opowieści o kulturze i obyczajach tajwańskich przeplecione projekcjami programu o TAIPEI stworzonego dla Discovery Channel przez Lonely Planet, poruszające dźwięki, świątynne obrzędy, misy tybetańskie to tylko niektóre z wrażeń jakie zapewni nam zespół A Moving Sound, który pierwszy raz odwiedza Polskę.
Ich wizyta w Wiechlicach jest częścią tournee po Europie:
2014 A Moving Sound World Tour– Europe schedule
*7/10 德國Tübingen University / Tübingen, Germany
concert: 20:00 Institut für Musikwissenschaft, Pfleghofsaal, Am Schulberg 2, 72070
*7/12 斯洛伐克Pohoda Festival / Trencin, Slovakia
concert: 20:00-21:00, workshop 10:00-10:50
*7/16 波蘭 Plenerowo – Piknikowe Spotkanie Dwóch Kultur w Parku Pałacu Wiechlice Poland,
*7/18 捷克Colours of Ostrava Festival / Ostrava, CZ
concert: 15:00-16:00, workshop 13:00-14:00
*7/23 德國Heidelberg University / Heidelberg, Germany
concert:19.00 DAI (German-American Institute)
Sofienstr. 12, 69115 Heidelberg
Organizatorami wydarzenia są:
Pałac Wiechlice / Szprotawski Dom Kultury / Magda & Marta czyli grupa inicjatywna laboratorium społeczne

poniedziałek, 7 lipca 2014

Antek "Wiedeńczyk" - najpiękniejszy samolot świata cz I - moje latanie

Zaczęło się zwyczajnie... Któregoś czerwcowego poranka w sobotę obudziły mnie samoloty z wizgiem przelatujące tuż nad moim blokiem. Z balkonu wraz z mamą obserwowałam ganiające wte i wewte małe zwinne maszynki grające najwyraźniej w berka i nie bardzo wiedziałam o co chodzi... 
A był to I Piknik Lotniczy, który powstał po rozdzieleniu zawodów w lataniu precyzyjnych z podkrakowskiego Pobiednika od rodzinnej fiesty przeniesionej na jak najbardziej środkowo-krakowskie Czyżyny. Wówczas obeszło mnie to jakoś mało, musiałam za to uspokoić babcię - pewną, że to III wojna światowa właśnie się rozpoczyna od nalotu dywanowego na Nową Hutę.

Czerwiec 2008
Stoję przyklejona do barierki przy pasie startowym w Muzeum Lotnictwa Polskiego i patrzę na zielone coś. Coś ma cztery skrzydła, smoczą paszczę oraz śmigło - i podoba mi się nieziemsko, więc pytam człowieka w zielonym kombinezonie - jak mogę zobaczyć to coś z bliska.




Człowiek ów, pomimo że śpieszy do toi-toia zlokalizowanego ustronnie przy parkanie, uśmiecha się przyjaźnie i mówi - "To podejdź pod stojankę, zaraz cię jakoś przemycimy". Człowiek nazywa się Kazimierz Strumiński i jest mechanikiem "tego cosia". Nie wiem co to stojanka, nie wiem jeszcze, że to na co patrzę z zachwytem to Antonow An-2 o numerze bocznym 7447, samolot o burzliwej historii mogącej stać się kanwą filmu. Wiem jedno - właśnie wtedy zaczęła się moja przygoda z lotnictwem...




Drepcząc za pilotem w zielonych "śpiochach" przechodzę na sektor VIP, mijam jakiegoś faceta wyglądającego jak prowadzący z "1 z 10", i jestem na wyciągnięcie ręki od zielono-żółtego kadłuba, którego nawet mogę dotknąć. Uśmiechnięci starsi panowie pokazują mi wszystko, od śmigła do ogona, sypią informacjami, które jeszcze nie znaczą nic - ale wpadają w pamięć. Podwójny silnik gwiazdowy, lotki i klapy, wolant, przycisk od karabinu i harpun na jastrzębie... Nie rozumiem zbyt wiele - bo wciąż jestem zieloniutka jak szczypiorek, bardziej zielona niż nowopomalowane poszycie oglądanego samolotu...Ale wiem, że w domu przerzucę milion bajtów informacji, bo wsiąkłam na amen.
Następnego dnia, obczytana i osłuchana, pozdrawiam Tadeusza Sznuka (tak, jest pilotem i stąd jego obecność wśród reszty piknikowych lotników, na niektórych jest nawet komentatorem - ale w Krakowie władzę i mikrofon dzierży niemal niepodzielnie dziarski Jan Hoffman), oprowadzam po smoczym samolocie pomniejsze wycieczki, pokazuję zegary w kokpicie i tłumaczę do czego służą, podsuwam anegdotki o harpunach i działkach podpiętych do tej kierownicy (harpun to "rurka Pitota" do pomiaru prędkości, a przyciski na "kierownicy" nie uruchamiają żadnych karabinów, a służą do komunikacji przez słuchawki). Jeden pan zadaje mi wiele pytań aż za szczegółowych, więc troszkę się plątam w zeznaniach- ale cóż, trafiłam na pilota tejże maszyny z rodziną podziwiającą wujkową maszynę, który gratuluje mi, że egzamin z wiedzy zdałam na bardzo dobry.

I tak, od Antka - się zaczęło.
Potem pod czujną kuratelą mojego ulubionego hobbystycznego fotografa lotniczego Marcina Sigmunda (pozdrawiam!) i innych pomału wchodzę w temat głębiej i głębiej. Przypadkiem trafiam do bazy w Krzesinach i dotykam nosem dziobu F-16, pewnego listopada urodziny obchodzę włażąc na wszystkie możliwe obiekty latające na moskiewskim "złomowisku" Hodynka, absolutnie i całkowicie nielegalnie lecę nad Krakowem na fotelu II pilota przejmując stery na całe długie pięć sekund,  dzięki znajomemu wykonuję moje pierwsze lotnicze foty Krakowa z motolotni, jeżdżę na różne pokazy... Wsiąkłam na amen.

Czerwiec 2014
Plątam się zwyczajowo po terenie Pikniku, zagadując znajomych i robiąc zdjęcia niczym rasowa Tajwanka skrzyżowana z Japonką. Wymieniam grzeczności z Jurgisem Kairysem, gwiazdą pokazów akrobacyjnych, pozdrawiam pilota policyjnej Kani, zapuszczam się pod "krzaki-tower" czyli mobilne centrum dowodzenia piknikowym ruchem lotniczym... I około 16 zajmuję strategiczną pozycję w okolicy szykującego się do przelotu "Wiedeńczyka", w którym załoga wraz ze znajomymi zaczynają kręcenie śmigłem aby zassać paliwo do silnika. Tak, podobnie jak w starych filmach, Antka trzeba " nakręcić" zanim odpali.

Pilot stwierdza - "Aaa, to siadaj", więc z grupką nielicznych szczęśliwców ładuję się do nagrzanego słońcem kadłuba, zapinam ciasno parciany pas. Silnik Antka wypuszcza chmurę dymu, przestaję słyszeć niezmordowanego Jana Hoffmana komentującego wydarzenia dla masy gości. Wytaczamy się na pas, machamy do stłoczonych na niepłatnych stanowiskach obserwacyjnych wokół terenu muzeum gapiów (gapiowie odmachują).

Silnik ryczy i hałasuje jak rakieta, pękaty kadłub podskakuje na wybojach pasa - a my wraz z nim. Ryk przybiera na sile, i nagle czuję tą gładkość pojawiającą się gdy pokonasz grawitację - jesteśmy w powietrzu. Przez pleksę okienka widzę skrzydło i druty, a pod skrzydłem - mój Kraków. Jeszcze nigdy Kraków nie był tak piękny jak teraz, widziany z góry...










Pilot Jerry - Jerzy Antonkiewicz oraz drugi pilot Funio - Zbigniew Chłopecki dają drobny pokaz umiejętności, nawroty, ciasne zakręty, wznoszenie i opadanie. Raz widzę ziemię (jaką ziemię! Drzewa i dachy!) w okienku, które w magiczny sposób znalazło się niemal pod moimi stopami, to znów w tym samym okienku na błękitnym niebie pasą się owieczki-chmureczki. Kręcę się z aparatem jak wiewiórka po redbulu, usiłując jednocześnie sfotografować wszytko i nie wybić nikomu oka.

Być może są bardziej emocjonujące akrobacje - za 30 000 PLN można w Rosji polecieć MiGiem czy Suchojem. Być może są samoloty bardziej luksusowe, z fotelami w skórzanej tapicerce i martini serwowanym przez stewardessy-finalistki Mis World. Być może są samoloty, w których można rozmawiać szeptem. No i co z tego? Drugiego takiego samolotu jak Antek, i drugiej takiej załogi - nie ma. 
Po długich 10 minutach piruetów i zakrętów powoli i majestatycznie siadamy na pasie, odkołowujemy na miejsce postojowe, a piloci dostają zasłużone oklaski. A ja, gdyby nie uszy - uśmiechałabym się chyba dookoła głowy.

Antonow An-2
To taka nieco topornie wyglądająca konstrukcja radziecka wykreślona i oblatana w późnych latach 40-tych, samolot wykonany z kompozytu i płótna trzymanego drutami (na skrzydłach). Nie brzmi imponująco w erze kevlaru, powłok stealth i ekranów dotykowych, ale - komu by to przeszkadzało. Skrzydła z laminowanego płótna mieszczą w sobie pokaźny zapas paliwa, pozwalający na  przelecenie niemal 1000km, a gdy paliwo się skończy - pozwolą na doszybowanie i wylądowanie na czymkolwiek, łącznie z karofliskiem, bez większego uszczerbku. Do kadłuba zmieści się 12 skoczków ze spadochronami, albo 1.5 tony ładunku - i znów, wylądować i wystartować można z większej łączki, bo samolot posiada potężny silnik gwiazdowy (taki montowany z przodu) i stosunkowo niewielką masę a sporą powierzchnię skrzydeł. Tak, wiem wiem, odrzutowce, samoloty wielozadaniowe błyszczące w słońcu... No cóż, Antek jest znacznie bardziej wielozadaniowy niż słynne F16. Stosowano go do transportu wszelakiego (także wodnego - wersja z pływakami, oraz polarnego - wersja na nartach), był karetką, samolotem lotniczym, pasażerskim, rolniczym, treningowym... Akrobacji nie robi? Robi! I to jakie!

Krótkie wyjaśnienie, co w tym takiego niezwykłego... No bo pfff, pętla jak milion innych na każdym pokazie. Otóż, punkt pierwszy. Skrzydła An-2 są niczym nie podparte i trzymają się głównie na szkrzyżowanych drutach, a zatem w jakiejś dziwnej pozycji do góry nogami mogą się "złożyć". I punkt drugi, nawet nieco ważniejszy. Z uwagi na specyficzną konstrukcję An-2 (bez wchodzenia w szczegóły)- przy pozycji "ostro nosem w górę" a zwłaszcza w pozycji "do góry kołami" paliwo do silnika może nie dopłynąć, silnik się wyłączy - i klops. Więc, taką pętlę zrobić samolotem transportowym w wieku "przedemerytalnym" to jest coś.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...