Dickface po tajwańsku to taki wyraz twarzy, kiedy jesteś trochę zaskoczony, trochę smutny, trochę wściekły.Nawet krzaczek ma… taki… naprawdę obrazujący o co kaman - 囧囧囧 taki… azjatycko fejsbukowy…
Taki pomiędzy rezygnacją, mega wkurwem, niedowierzaniem i jeszcze jakiś rechocik zakłopotany w tle. Obrazowo ujmując, jest to mina jaką robisz, gdy pójdziesz do toalety z tzw grubszą potrzebą, a w tylnej kieszeni spodni masz nowiusieńkiego Ajfona. I ktoś zastuka w drzwi, ty się zerwiesz i tenże gadżeciarski sprzęt wbije się w efekty spełniania naturalnej potrzeby nr2.
O- taka:
Wczoraj popełniłam fo-pa, jako rezultat uzyskując – wroga w osobie Panny Młodej, i własnie taki dikfejs Pana Młodego…
Po kolei.
Młodociany pracuje w buxibanie (czyli takiej obowiązkowej tu, prywatnej szkółko-świetlicy), ucząc angielskiego tępe tajwańskie owoce rachitycznych lędźwi i reformy edukacyjnej. Jego senior, czyli taki jakby nauczyciel z papierami, opiekun naukowy etc. bierze niebawem ślub. Na ten ślub/wesele zaprosił Młodocianego i jegobiałą dziewczynę (tiaaaa…… yh! normalnie czkawka mi jeszcze nie przeszła), o czym zostałam poinformowana w Polsce, więc mogłam zmierzyć się z arcytrudnym znalezieniem kiecy i reszty będącej kompromisem między wieloma wypadkowymi – niebawem o tym napiszę szerzej… No i właśnie wczoraj, z okazji 21 urodzin Młodocianego miałam okazję poznać – szczęśliwą parę oraz jeszcze kilku innych kolegów z pracy.
Młodociany przyznał mi się, że obiad to jedno, a po drugie – radośni koledzy seniorzy koniecznie chcieli go zawlec do evil pinky place, czyli takiego masażo-burdelu, do którego chadzają oni gromadnie i zbiorowo. A także uciechom oddają się zbiorowo – a przynajmniej tak mi to przedstawił Max. Aha.
Z powodu Młodocianego sprzeciwu (zostałam przykrywkową dziewczyną, co by mu nie wybaczyła i połamała co witalniejsze końcówki ciała) zamiast wizyty w męskim gronie stanęło na „obiedzie”. Kur… dwanaście, obiad w przyzwoitym kraju to je się o 12, max o 17, a nie o 22, do chu..a wafla!!! No , ale pójść musiałam, bo raz – cholerne tajwańskie grzeczności, dwa – jeżeli pójdę, to będę pretekstem do ewakuacji około północy, a tak to biedny Max padający na ryjek ze zmęczenia będzie musiał celebrować do drugiej w nocy.
Poszłam i – pierwsze fo-pa. Wyglądałam lepiej niż narzeczona. Widać było po mnie, że zagraniczna. Drugie fo-pa. Mówiłam po angielsku. Senior nr 1 i 2 -nauczyciel angielskiego, więc mówiłam normalnie szybko. Ale – nauczyciele angielskiego, podkreślający jeszcze swą kompetencję i rozliczne doświadczenie, nie nadążali. I konstrukcje zdania dla nich za skomplikowane były, nie mówiąc o mym dziwnym, nietypowym, nie-holliwódzkim akcencie. No cóż, tajwański system nauki języków obcych – temat na osobną śpiewkę. Fo-pa numer trzy. Otworzyłam pałeczki z drugiej strony (tzn – wybiłam je z folii tą częścią do trzymania, a nie do jedzenia). Panna Młoda mało się nie zesrała z wrażenia.
Fo pa numer cztery…
Państwo Młodzi w ramach przedstawiania od razu opowiedzieli mi o swoich planach na podróż poślubna, amianowicie – Europa, 18 dni, po 9 na Anglię i Francję, i w związku z tym mają pytania do mnie jako Europejki. No, nie najpierw było – czy podróżowałam po Europie, tak z lekka z góry, bo co to Polska, pffffy. Oj. No więc z rozkoszą wymieniłam wszystkie państwa, w których udało mi się być. Nawet przejazdem. A co sobie będę żałować. Tak, w Paryżu też byłam. I w Londynie. To popularne miejsca wśród Polaków.
- Oh, to czy możesz nam polecić jakieś miejsca?
- Do zwiedzania? A co was interesuje? Muzea? Punkty turystyczne? – i dawaj, wymieniam.
- A hotele?
- Oj, tu niestety nie pamiętam, ale mogę wam poszukać w necie…. Zaraz, to poczekaj, ty kupiłeś wycieczkę do Europy, bez noclegów? Twoje biuro podróży nie zapewniło ci zakwaterowania???
(Fo-pa cztery a. Nie podważaj kompetencji mężczyzny, że sam nie jest w stanie sobie zapewnić pobytu, zakwaterowania i programu wycieczki lepiej i taniej niż biuro podróży… A właśnie to zrobiłam, dziwiąc się.)
- Ale hotele… Hmmm… Nie pomogę tak od razu, ale mogę sprawdzić, bo ja albo jadę służbowo, a wtedy nocleg załatwia mi firma, albo jak sama, to raczej metodą backpackerską… U kogoś na kanapie, ewentualnie jakiś hostel lub wynajmuję mieszkanie. To popularne rozwiązanie w Europie. Ale – jak mówiłam, mam paru znajomych pracujących w branży hotelarsko -noclegowej, mogę ich zapytać, to nie problem…
(Fo-pa cztery b. Nie podważaj pozycji materialnej rozmówcy poprzez wymienianie takich słów jak „oszczędzać”, „tanio”, w kontekście planów interlokutora, nawet jeśli nie dotyczą one – czyli sformułowania zakazane- bezpośrednio rozmówcy. Aha.)
- Koszty hotelu i wyżywienia? Hmmm… Hotel, myślę, że około 100EUR/doba powinniście znaleźć w dobrym standardzie, o ile będziecie rezerwować teraz. A wyżywienie… Hmmm… myślę, że powinniście kalkulować około 100 -150 EUR dziennie na jedzenie i muzea oraz komunikację… Muzea to wiadomo, a z jedzenia … Obiad – no, pewnie z 50 EUR od głowy trzeba liczyć, jeżeli chcecie jeść w knajpie, jak w szybkim barze to pewnie taniej, plus woda, przekąski, śniadanko z 10 EUR też będzie kosztowało…
I tu nastąpił dikfejs Pana Młodego, Panna Młoda miała w oczach coś dziwnego, co kojarzyło się z długo i powolnie wbijanym w mój zadek tępym sztyletem, po kilku dniach mozolnie mogącym sięgnąć serca i skrócić cierpienia ofiary (o ile stanę na głowię i będę dostatecznie długo w tej pozycji skakać), plus łzawy błysk.
- Ile? zapytał on. – Ile? 100 EUR? 4000 tajwańskich dolców? Za obiad? I drugie tyle za nocleg? – nie mógł uwierzyć.
- To normalna cena europejska w strefie euro… Generalnie, musisz liczyć minimum 4 razy drożej niż na Tajwanie, a Paryż to najdroższe miasto Europy, Londyn jest niewiele tańszy, przynajmniej centrum. Wybrałeś popularne lokacje, to kosztuje.
Zadzwonił telefon, Pan Młody wdał się w konwersację po chińsku, a Max nachylił mi się do ucha.
- Słuchaj, bo u nas na Tajwanie, jeżeli chodzi o pary, to jesteśmy bardzo… eee no wiesz… W każdym razie musisz powiedzieć teraz coś dobrego, bo Panna Młoda jest teraz zdołowana, a jak ona jest smutna, to jemu też będzie przykro, a to mój kolega i senior i w ogóle mi pomaga…
(Aha, nie wydawało mi się… Fo-pa cztery c, wielkie jak stad do Murmańska… Bo zupa była za słona, a rzeczywistość nie jak z reklamy?)
Popatrzyłam z niedowierzaniem – że ku..a co proszę? Facet pyta mnie o realne info jako osobę znającą realia i jednocześnie oczekuje bajek Szeherezady?
- No wiesz, teraz ona będzie się bała, że on jej powie, że Europa jest za droga i jej marzenie o zakupach w Paryżu pryśnie…
- A to najważniejsze są zakupy?
- No pewnie, ona jest taką materialistką, on też się lubi pokazać, a chyba właśnie zrozumiał, że nie bardzo…
- Poczekaj, on kupił bilety, a nawet nie sprawdził co ile kosztuje? Czyli, że kupił same przeloty, bo cały pakiety był za drogi? I teraz zalicza zonka, bo jednak nie będzie taniej?
(fo-pa cztery de… proste jak konstrukcja cepa… nawet ja, gruboskórna niczym skrzyżowanie słonia z BTO= Bojowy Transporter Opancerzony alias SKOT, zauważyłam… Chcieli państwo w grupie przykozaczyć a tu za cienko w uszach… I tak mimochodem wyszło… Ojć)
- Chyba tak…
Uśmiechnęłam się najładniej jak umiem… I mówię do Pana Młodego – wiesz, to może brzmi tak trochę… skomplikowanie… Ale – Paryż to takie romantyczne miejsce, bardzo popularne na podróż poślubną, a poza tym, są też inne plusy… Jeżeli twoja żona lubi zakupy…
- O tak, na przykład LV, to jej hobby…
- Wcale nie! – równie entuzjastycznie, co kłamliwie zaprzeczyła Panna Młoda.
(fo-pa cztery e… Nie stawiaj Tajwańczyka w kłopotliwym położeniu, powodując, że ktoś wspomni o jakiejś jego słabości, za jaką uważane są – oglądanie kreskówek i oper mydlanych, zakupy, podjadanie… Nawet, jeżeli wszyscy to robią, nie wypada o tym wspominać, bo kojarzy się negatywnie)
- No, to jeżeli lubi, to doceni, a jeżeli nie, to może też polubi… Wiesz, towary luksusowe są w Europie tańsze. Te wszystkie perfumy, kosmetyki, niektóre marki ubrań…
- Czyli za ile? -przerwał mi.
- Co za ile? No, nie wiem, tak szczegółowo nie śledzę… widzisz, Maxowi kupiłam w Zarze tą koszulę na urodziny, jakieś 1200 tajwanów (nie musisz głąbie wiedzieć, że na wyprzedaży była za 39,90 i tylko dlatego Młody ją przyjął)… Te wszystkie Chanele i inne Vittony, to około 30% taniej, tylko musicie uważać na podróbki.
- To znaczy ile, konkretnie – naciskał Pan Młody.
- Szczerze mówiąc nie wiem, bo nie kupuję zbyt wyzywająco ostentacyjnych ciuchów, takich ometkowanych. Taki mam styl…
- To Zara nie jest z Hongkongu? – usiłowała wtrącić swoje trzy grosze Panna Młoda, po chińsku.
- Zara jest europejska, konkretnie hiszpańska, taka sieciówka, wiecie, w każdym większym mieście Europy jest sklep, to popularna marka, mam dużo ubrań z Zary. A co do cen, to na przykładzie perfum widzę, że w przeliczeniu u was są 30-40% droższe, więc podobnie będzie z innymi zakupami markowymi… czyli tu 2500 tajwanów kosztują perfumy moje, a w Europie to poniżej 2000 w przeliczeniu kupuję…
(fo-pa numer pięć… Dalej im za drogo… Moje pocieszenie i miłe słowa jednak nie były tym, czego oczekiwano… Nie wspominając już o fo-pa numer sześć, czyli nazwaniu Zary, czyli metki na hasło której każdej tajwańskiej niewiaście robi się mokro w majtkach - tanią sieciówką...)
Ehm. Max mi po drodze do domu wyjaśnił, przepraszając z pięć razy za zwrócenie mi uwagi – bo moge się czuć niekomfortowo w związku z tym, że on mi tak ofen w ryj oznajmia, co było nie tak. Oj, niekomfortowo, to będzie dla nas obojga na tym weselu… A kij wam w nery, o ile wcześniej miałam skrupuły, żeby nie ukraść ceremonii, to właśnie przestałam je mieć…